John Charles był jednym z najwspanialszych piłkarzy lat 50., a jego kolosalny talent był obiektem pożądania w całej Europie. To zadziwiające, że pozostał on w Leeds United, skromnym drugoligowym klubie z Yorkshire, aż do 25 roku życia, a debiut w pierwszej lidze zanotował dopiero w 1956 roku , przewodząc klubowi w jego drodze do awansu. Pierwszą ligę zdobył szturmem, został najlepszym strzelcem z 38 golami na koncie, niewiele zabrakło mu do klubowego rekordu 42 trafień, który ustanowił trzy lata wcześniej. Przez lata spekulowano na temat różnych klubów, które miałyby ściągnąć Walijczyka, ale włodarze Leeds United zawsze odrzucali wszystkie oferty. Teraz jednak, wiosną 1957 roku, sprawy przybrały inny obrót. Klubowy stadion Elland Road został rok wcześniej we wrześniu spustoszony przez pożar, a główna trybuna była zrównana z ziemią. Ze względu na nieodpowiednie ubezpieczenie, różnica pomiędzy pieniędzmi otrzymanymi a ceną nowej trybuny wyniosła około 60 tysięcy funtów. Leeds United pilnie potrzebowało gotówki, a tego rozmiaru kwotę mogła przynieść sprzedaż piłkarza klasy światowej, jakim był John Charles.

Z kontynentu dochodziły głosy o potencjalnych ofertach i ostatecznie 10 kwietnia dyrektorzy klubu z Yorkshire ogłosili, że nie sprzedadzą Charlesa do innego brytyjskiego klubu, ale są przygotowani do wysłuchania propozycji z zagranicznych zespołów. Charles poruszył ten temat:
"Zostałem wezwany do biura naszego managera, który powiedział mi: 'Madryt się tobą interesuje.' Odpowiedziałem: 'Jaki Madryt?'. On spojrzał się na mnie i powiedział: 'Real Madryt', a ja oczywiście o nich słyszałem. Widziałem ich w telewizji, byli jedną z najlepszych drużyn na świecie. Ale nie chciałem odchodzić. Byłem młody i nie miałem dużo doświadczenia w wyjazdach zagranicznych. Niedługo potem zostałem po raz kolejny wezwany, wtedy manager powiedział mi, że Madryt nie jest już zainteresowany. Pomyślałem, że to w porządku. Zaraz jednak dodał: 'Lazio chce cię kupić." Odparłem: 'Gdzie jest Lazio?' Manager powiedział: 'W Rzymie'. Spytałem się go, czy chce mnie puścić, a on odrzekł, że będzie musiał, jeśli dostanie dostatecznie wysoką ofertę. Zgodziłem się. Dwa dni później zostałem ponownie wezwany do jego biura i tym razem usłyszałem, że chce mnie Juventus. 'Kim jest Juventus' - zapytałem. Trener znowu się na mnie spojrzał i odpowiedział: 'To jeden z najlepszych klubów we Włoszech.' Nigdy o nich nie słyszałem, ale wtedy było inaczej. Nie było telewizji i tylu prasowych relacji co dziś."Charles wspomina także swoje konwersacje z Gigim Peronacem, włoskim agentem, który poszukiwał nowych talentów.
"Przyszedł do mnie do domu i powiedział, że chciałby, abym grał we Włoszech. To był fantastyczny koleś, który bardzo dobrze mówił po angielsku. W niczym nie przypominał scoutów, którzy tłoczyli się przy linii bocznej w Anglii. Gigi był kibicem Lazio i chciał, żebym tam przeszedł, ale miesiąc później wrócił i powiedział, że teraz pracuje dla Juventusu i powinienem do nich dołączyć."
Richard Coomber przywołuje tamte wydarzenia w swojej książce 'Król John':
"Formalności transferowych dokonano w pokoju 233 hotelu Queens w Leeds. Charles wspomina: 'Wszedłem do hotelu, by spotkać się z Włochami i zobaczyłem dyrektorów Boltona i Westwooda, którzy byli ubrani w czarne płaszcze i czarne czapki. Pan Bolton podszedł do mnie i powiedział: 'Bardzo przykro nam John, że cię tracimy', ale jak tylko otrzymali czek ruszyli do banku, by go tam złożyć. Kiedy Umberto zasugerował, że możemy wypić drinka, by świętować umowę, ich nie można już było nigdzie znaleźć.' Negocjacje pomiędzy klubami były dosyć proste. Juventus przez chwilę się targował, ale nawet przy kwocie 65 tysięcy funtów uważali, że zrobili dobry interes. Dużo trudniejsze były rozmowy dotyczące warunków osobistego kontraktu, które toczyły się kawałek dalej wzdłuż korytarza w pokoju 222. Po raz pierwszy brytyjski piłkarz zatrudnił agenta, by ten dobił targu. Teddy Sommerfield, który negocjował wcześniej z BBC w imieniu takich ludzi jak Eamonn Andrews i Kenneth Wolstenholme, był dobrze przygotowany i gotowy do zawarcia twardej umowy. Z pomocą Wolestenholme'a w kwestiach piłkarskich, Sommefield krok po kroku przedyskutowywał kolejne punkty kontraktu. Na dole hotelu prasa zastanawiała się co się dzieje - wynegocjowanie umowy piłkarza, już po tym jak dogadały się kluby, zabierało zwykle dziesięć minut. Dwa razy zamawiano do pokoju przekąski, przynoszone przez pełnego respektu włoskiego kelnera, który - gdy już tam wszedł - niechętnie opuszczał scenę tak ważnych wydarzeń. W końcu, tuż po północy osiągnięto zasadnicze porozumienie, ale nadal było wiele rzeczy, które mogły wszystko zaprzepaścić. Charles poleciał do Włoch, by zatwierdzić to, co przygotowano w kwestii zakwaterowania dla niego i jego rodziny. Później musiał on przejść testy medyczne, szczególnie dotyczące jego obydwu kolan, których chrząstki były wcześniej operowane. To było najbardziej dokładne badanie, jakie Charles kiedykolwiek przeszedł, ale doktor, profesor Amilcare Basatti zadeklarował: "Charles jest najzdrowszym człowiekiem grającym w piłkę jakiego znam, nigdy w swojej karierze medycznej nie widziałem lepszej ludzkiej maszyny.' Największa przeszkoda była jednak po stronie Juventusu. Bianconeri byli u progu degradacji, a gdyby do niej doszło nie mogliby podpisać kontraktu z nowym zagranicznym napastnikiem. Na szczęście udało im się utrzymać i umowa została zawarta. Charles otrzymał 10 tysięcy funtów za podpisanie dwuletniego kontraktu, skromną tygodniową pensję, ale zagwarantowano mu hojne premie oraz luksusowy styl życia. 'Związkowy Korespondent Piłkarski' z gazety The Times uznał wagę transferu Walijczyka. Napisał on: 'Konsekwencje przenosin Charlesa są jak na razie ukryte. Ale po powrocie Firmaniego, mającego włoskich przodków, do Włoch z Charlton Athletic w zeszłym roku, któregoś dnia może się okazać dźwignią lepszego motywowania i nagradzania piłkarzy w kraju.' Cztery lata później, po olbrzymiej kampanii przeprowadzonej przez związek piłkarzy i dzięki wsparciu George'a Eastham, system transferowy został zmieniony, a ograniczenia płacowe w Anglii zniesione."Ostatnim meczem Walijczyka przed przeprowadzką do Włochy odbył się na Elland Road, a przeciwnikiem Leeds było prowadzony przez Dona Reviego Sunderland. W
Yorkshire Post tak relacjonował ten pojedynek Geoffrey Winter:
"Wczoraj John Charles po raz ostatni w blasku chwały opuścił boisko Leeds United, otoczony setką dzieci proszących o autograf. Tak zakończył się rozdział w historii piłki, który będzie opowiadany dopóki ludzie będą zakładać stroje Leeds United. Czarne oczy Signor Gigiego Peronace, scouta Juventusu, który miał po meczu odebrać Charlesa, nie mogły ukryć swojej ekscytacji i satysfakcji ilekroć Walijczyk był przy piłce. 'Mój chłopak' - zdawał się mówić... W spotkaniu z Sunderlandem doszło do jednego niepokojącego incydentu: Charles biegł z imponującą prędkością, zderzył się jednak z rywalem i upadł na ziemię. Pecha miał także bramkarz. Trenerzy pobiegli, by udzielić im pierwszej pomocy, a ktoś krzyknął: 'Ma złamaną nogę'. Nikt nawet nie pomyślał, że mogło mu chodzić o bramkarza. Signor Peronace patrzył na to ze szczególnym niepokojem i bez wątpienia był pod swoją śródziemnomorską opalenizną blady. Na szczęście nic poważnego nie stało się żadnemu z piłkarzy."
Tylko kilku brytyjskich zawodników przed Charlesem wybrało się grać w piłkę na nieznaną włoską ziemię, ale to on bez wątpienia utorował drogę masowemu exodusowi swym zdumiewającym pobytem w tym kraju. Kiedy pięć lat później powrócił do Wielkiej Brytanii, Charles był już idolem tłumów w Turynie, autentyczną legendą, jedną z najbardziej fetowanych gwiazd w Juventusie. Niemal samodzielnie zainspirował wielką erę klubu i był czczony na kontynencie jako gracz klasy światowej, odmieniając oblicze potencjalnych spadkowiczów w pogromców mistrzów. Nie wszystko szło jednak gładko, do wielu rzeczy rodzina Charlesa musiała się przyzwyczaić.
John Charles:
„Jako rodzina, nie byliśmy wtedy zbyt obyci. Czy słyszałem wcześniej o Turynie? Wątpię, czy słyszałem o Włoszech, kiedy zgłosił się po mnie Juventus. To był całkowity szok kulturowy, ponieważ w Leeds piłem raczej piwo z lemoniadą, a tu na przedmeczowym posiłku poczęstowano mnie czerwonym winem. Po raz pierwszy przyszło mi się zmierzyć z miską spaghetti, które spadało wszędzie, ale nie moim przełykiem." Charles nie radził sobie być może za dobrze z jedzeniem, ale pod koszulką z numerem 9 obok fizycznego kolosa ukrywał się gentelman, którego wielbili nawet kibice zaciekłego rywala Juventusu - Torino.
"Nie starałem się zdobyć ich uznania, ale podczas moich pierwszy derbów Turynu wyprzedziłem ich środkowego obrońcę, ale przypadkowo uderzyłem go łokciem, co go kompletnie rozłożyło. Miałem do pokonania tylko bramkarza, ale nie wydało mi się to fair i wykopałem piłkę na aut, by mógł on otrzymać pomoc."W erze nowoczesnego futbolu, z wszechobecnym symulowaniem, udawaniem kontuzji i różnymi oszustwami, tego typu zachowanie byłoby niepojęte, ale dla Charlesa była to sprawa honoru:
"Nie mógłbym znieść tylko sztuczek, które są tak powszechne dzisiaj." Czy nigdy nie zdarzyło ci się oszukać sędziego albo rywala? Krótka i stanowcza odpowiedź:
"Nie."
"W każdym razie, od tamtego momentu kibice Torino traktowali mnie z wielkim szacunkiem. Pamiętam, że pewnej niedzieli pokonali nas 3:2, a ja nie wykorzystałem rzutu karnego - może dlatego byłem tak popularny - i zostałem obudzony o trzeciej nad ranem niesamowitym hałasem samochodowych klaksonów. Kiedy wyszedłem na balkon zobaczyłem stojących w korku fanów Torino, którzy wychylali się przez okna i machali swoimi czerwonymi flagami.” Zazwyczaj Charles zapraszał ich do środka, po czym podczas picia jego drogich win starali się oni nakłonić go do odejścia z Juventusu i dołączenia do Torino.
Zespół Juventusu był pełen znakomitych zawodników, takich jak Giampiero Boniperti czy Argentyńczyk Omar Sivori (
"zawsze gdy strzelił gola, biegliśmy w różnym kierunku, ponieważ był on tak brzydki, że nikt nie chciał go pocałować"), ale to Il Boun Gigante był tym, którego wszyscy kibice kolektywnie przyjęli do swego serca.
"Czemu? Może dlatego, że strzeliłem kilka goli" - odpowiada skromnie. Jego dorobek to 93 trafienia w 155 meczach Serie A. W ciągu pięciu sezonów spędzonych w Turynie Juve wygrało trzy tytuły mistrzowskie i dwa Puchary Włoch. Te parę goli to chociażby przepiękna główka z meczu z Milanem na San Siro jeszcze w 1978 roku była pokazywana w klipie przed coniedzielnym programie Domenica Sportiva, przedstawiającym najciekawsze fragmenty minionej kolejki Serie A - czyli 20 lat po tym, gdy tego dokonał. Inny przykład to bezczelna bramka, która dała Juve zwycięstwo w finale pucharu z Fiorentiną - najpierw odbił dośrodkowaną piłkę na czole, a kiedy bramkarz wybiegł, zuchwale przerzucił ją nad nim niczym piłkę nad zwierzęciem w cyrku.
John i Glenda Charles zostali zaproszeni na Stadio delle Alpi na ostatni mecz sezonu w maju 2001 roku. Walijczyk stanął na środku boiska i otrzymał owację na stojąco, a cały stadion skandował: Gio-vaaa-ni... Gio-vaaa-ni... Gio-vaaani...
"Łzy ciekły mi po policzku" - mówiła Glenda.
"Przedstawili nas z najpiękniejszym albumem fotograficznym i filmem." "Szczerze mówiąc, kocham być podziwianym. Jeśli masz szczęście urodzić się z darem, o którym mówi ci tylu ludzi, może ci to sprawiać przyjemność" - dodaje Charles.
"To wspaniale być pamiętanym we Włoszech po tylu latach, być może to dlatego, że włoskie rodziny są ze sobą raczej bardzo blisko związane i pokazują mi tyle uczucia."Rick Broadbent w 'Looking for Eric' opowiedział historię pobytu Charlesa we Włoszech w ten sposób:
"Włochy były kulturowym szokiem dla Charlesa i Peggy. Turyn był zupełnie innym światem, a futbol w niczym nie przypominał tego, do którego Charles przywykł w Yorkshire. 'Zycie napastnika we Włoszech było piekłem' - wspomina. 'To była bardzo defensywna piłka nożna. Jeśli strzeliłeś, to był cud. Popularnym ustawieniem było 1-8-2 i nic więcej, napastnicy byli luksusem na który nikt nie mógł sobie pozwolić.' Właśnie z powodu tej ponurej filozofii wielu dziennikarzy nie wróżyło Charlesowi sukcesu na Półwyspie Apenińskim. Zastanawiano się również, czy jako opanowany gentelman przetrwa on dokładne sędziowanie i teatralne wybryki innych zawodników. Charles przyznaje, że było ciężko. Większość sędziów była niczym urządzenia samonaprowadzające, znajdując się stale w sytuacjach o zabarwieniu korupcyjnym, co pokazał jeden z prezydentów włoskiego klubu, który na święta Bożego Narodzenia kupił wszystkim arbitrom prezenty. Także piłkarze mieli trochę dwuznacznych nawyków. Pomimo, że byli zawodnikami mniej bazującymi na warunkach fizycznych i szokowało ich coś, co uznawali za barbarzyństwo angielskiej piłki, szlifowali oni taktyki nurkowania i pociągania za koszulki. Charles uważa, że obydwa style mają swoje zalety. 'Nie róbcie z tego, na litość boską, gry dla mamisynków, ale także nie róbcie tej gry niebezpieczną.' W 1962 roku podsumował on swoje odczucia mówiąc: 'Ludzie na kontynencie muszą zaakceptować, że piłka nożna to męska gra, ale Brytyjczycy muszą zaakceptować, że to sztuka.'"
"Nie trudno dostrzec dlaczego Charles odniósł we Włoszech taki sukces. Wtopił się we włoską społeczność, kupował steka w restauracji w centrum Turynu, uczył się języka i zawsze respektował fakt, że jest cudzoziemcem. 'Kibice byli fanatyczni' - powiedział. 'Nauczyłem się miejscowego żargonu, co jest konieczne, ponieważ dzięki temu możesz iść i cieszyć się swoim nowym życiem. Ludzie byli dla mnie wspaniali. Włosi są kochani, bardzo ciepli, bardzo przypominają mi Walijczyków. Przyznaję, że na początku nie wiedziałem gdzie leży Turyn, ale byłem zdeterminowany, by wszystko się udało. Na początku miałem szczęście, gdyż poznałem piłkarza, który lepiej mówił po angielsku niż ja po włosku. Tęskniłem za krajem, ale byłem także zdecydowany, by to przetrzymać i podobało mi się to. To była niesamowita era. Omar Sivori, mały Argentyńczyk, który w 1961 roku został Najlepszym Piłkarzem Europy, przybył do klubu w tym samym czasie co ja i dobrze razem współpracowaliśmy. Po prawej stronie mieliśmy Giampiero Bonipertiego, naszego kapitana, świetnego piłkarza.'
Charles i Sivori zdobyli wspólnie dla Juventusu ponad 250 bramek, ale ten "mały brzydal", jak Charles mówił o swoim byłym partnerze z ataku, miał parę problemów. Pewnego razu mafia zagroziła Sivoriemu, że jeśli w następnym meczu strzeli gola, zostanie zastrzelony. W nietaktowny sposób latyńskiego Jasia Fasoli, Sivori trafił do siatki, gdy piłka po rykoszecie odbiła się od jego głowy. W obawie przed strzałem snajpera, Charles wraz z kolegami sformował ochronny kondukt wokół małego Argentyńczyka, w którym dotarł on do tunelu. Sivori błyskawicznie odleciał z powrotem do Turynu. W międzyczasie, mecz trwał dalej, a Charles zdobył zwycięskiego gola, którego sędzia jednak nie uznał. Kiedy zapytał on sędziego, czemu bramka została anulowana, arbiter odpowiedział: "Podobnie jak pan Sivori, chcę bezpiecznie wrócić do domu.' Takie niuanse sportowego życie we Włoszech Charles miał dopiero odkryć, kiedy przybył na pierwszy trening ze swoim nowym klubem. Popełnił także błąd kupując Citroena, co nie było najmądrzejszym ruchem, jeśli weźmie się pod uwagę, że rodzina Agnelli władała imperium FIAT-a i zapewniała darmowe samochody dla każdego piłkarza Juve. Pomimo tego faux pas, zaledwie trzy tygodnie zajęło Charlesowi podbicie Włoch. Zadebiutował on 8 września w meczu przeciwko Hellas Werona. Gole Bonipertiego i Sivoriego doprowadziły do stanu 2:2, a zwycięskie trafienie należało do Charlesa. W następnej kolejce zdobył jedyna bramkę w spotkaniu z Udinese, a później znów strzelił gola na wagę zwycięstwa z Genoą. W pierwszym trzech meczach to on dawał Juve wygrane, dzięki czemu wątpliwości takich ludzi jak chociażby Vittorio Fioravanti zostały rozwiane.
W tamtych czasach najlepiej opłacanym piłkarzem na Wyspach był zawodnik Fulham John Haynes, który zarabiał 5 tysięcy funtów rocznie. Taka suma była pewnego rodzaju szokiem, ale Charles sugerował, że we Włoszech może dojść do strajku, jeśli piłkarze będą zmuszeni do gry za takie małe pieniądze. W swoim ostatnim sezonie podstawowa pensja Charlesa wynosiła 7 tysięcy funtów, ale małej fortuny dorobił się on dzięki premiom. 'Czasem po meczu kibice robili zbiórki i dawali piłkarzom większe premie' - wspomina. 'Pewnego razu zawodnikom Romy zaproponowano po 300 funtów na głowę za pokonanie Juventusu. Stawki cały czas się zmieniały. Kiedy prezydent wygrał zakład z prezydentem Interu Mediolan, nie było niczym nadzwyczajnym, że każdy piłkarz otrzymał 500 funtów bonusu.' Inaczej niż w Anglii, nie istniał próg maksymalnych zarobków, a indywidualne zarobki poszczególnych zawodników bardzo się różniły. Piłkarze dostawali także spore pieniądze za podpisanie kontraktu. 'Kiedy pierwszy raz pojechałem do Włoch dostawałem 18 funtów tygodniowo, czyli mniej niż w Leeds, ale otrzymałem 2 tysiące za podpisanie umowy i luksusowy apartament. Miałem szczęście. Parę innych klubów miało problemy z regularnymi wypłatami dla swoich zawodników, krążyły historie, że musimy czekać dwa miesiące, by zarobić tyle co oni.'
Pomiędzy angielskim Leeds a włoskim Turynem było także wiele innych różnic. Podczas gdy w Wielkiej Brytanii wszystkie kluby były spółkami z ograniczoną odpowiedzialnością, we Włoszech były one prowadzone przez zamożnych dyrektorów, którzy swoją pozycję zawdzięczali raczej pieniądzom niż głosom. Charles uważał, że pomimo tego niedemokratycznego podejścia były bardziej efektywne. Kiedyś powiedział: 'Nie myślcie nawet przez chwilę, że odnoszę się tu do popularnego obrazu dyrektora w Anglii - półgłupiego dozorcy niewolników, którego zawsze wzrastająca waga była przykrywana przez staromodny złoty łańcuszek do zegarka, a jego wiedza o futbolu, jeśli w ogóle istniała, opuściła go lata temu. Są jednak dyrektorzy, którzy sami chcą wszystkim zarządzać, nie mając ku temu kwalifikacji.' Inaczej wyglądały też treningi. Kondycja fizyczna była uważana na Wyspach za kluczową, z kolei we Włoszech bardziej ceniono technikę. W Wielkiej Brytanii istniała teoria, że jeśli piłkarz będzie miał mało kontaktów z piłką w tygodniu, będzie robił wszystko by ją dopaść w sobotnie popołudnie. Tu również Charles nie zgadzał się z angielskim systemem. 'Często dochodziłem do wniosku, że brytyjski system tworzy piłkarza, nawet głodnego gry, który jest całkowicie nieprzystosowany do posługiwania się piłką, gdy już ją otrzyma.' Również reguły towarzyskie były dla Charlesa czymś zupełnie nowym. 'Młodzi ludzie nie mają takiej samej wolności, jak u nas' - napisał w 1962 roku. 'Jeśli młodzi kochankowie zostaną złapani na publicznych pieszczotach, w parku czy kinie, są oni wyciągani przez policję i karani. Młoda dziewczyna może potem zyskać reputację nieobyczajnej.' Dla tych, którzy uważali Włochów za bandę uwodzicieli, ubranych w skórzane kurtki i latynoskim wyrazie twarzy, jeżdżących na swoich skuterach Lambretta i kradnących torebki starym kobietom, taki obraz moralnej prawości wydaje się nie do pomyślenia. Ale w artykule siódmym Przepisów o Klubach Piłkarskich czytamy, że piłkarz powinien zawsze 'prowadzić się wszędzie we właściwy sposób i wieść przyzwoite moralnie i fizycznie życie.' Charles dodaje: 'Kupowali ci wszystko. Nagrody były wysokie, ale trzeba było się dobrze zachowywać. Życie tam było prawdziwą nauką.' Przypuszczalnie, od tych reguł odstąpiono w na początku lat 90., kiedy do Włoch przyjechał Paul Gascogine."Na oficjalnej stronie Juventusu widniała swego czasu strona 'John Charles: Najlepszy napastnik w historii Juve'. Można tam było przeczytać:
"Niszczycielski to przymiotnik, który przychodzi do głowy, kiedy przypomnimy sobie reprezentanta Walii Johna Charlesa. Charles był największym - nie tylko w kontekście postury - środkowym napastnikiem w dziejach Juventusu. Światowej klasy snajperzy przychodzili i odchodzili. Zasługujący na specjalną wzmiankę to 'Farfallino' Borel, John Hansen, 'Bobbby-go!' Bettega, Jose Altafini, Petruzzu Anastasi i Paolo Rossi. Oni wszyscy byli wielcy na swój własny sposób, ale nie było nikogo takiego jak Charles. Ktokolwiek widział Charlesa w grze pod koniec lat 50. i na początku lat 60. kiedy był u szczytu swoich możliwości, Walijczyk był prawdziwą legendą. Jest takie słynne zdjęcie, kiedy strzela on kolejnego gola głową, przylega do niego bramkarz, a dwóch obrońców na próżno próbuje go powstrzymać. Inne zdjęcie pokazuje go przeskakującego na Vierim w meczu derbowym, ale nawet w pełni wyciągnięty bramkarz Torino nie jest blisko niego. "John Charles był czymś więcej niż przysłowiowym taranem. Był obdarzony zdolnością zawisania w powietrzu, jakby w zwolnionym tempie, swoją chwilową przewagę używał, by zdecydować, czy uderzać na bramkę, czy może wyłożyć piłkę koledze, który dobiłby przeciwnika. Jego nieegoistyczny sposób gry przysporzył mu wielu zwolenników." 
Takie czułe uczucie było w pełni uzasadnione przez wkład, jaki wniósł Charles w historię Juve. W ciągu pięciu lat spędzonych w Turynie wygrał trzy Scudetti i dwa Puchary Włoch. Charles był Włoskim Piłkarzem Roku, a w latach 1958 i 1959 znalazł się w czołowej trójce plebiscytu na Najlepszego Piłkarza Europy. W 155 meczach dla klubu zdobył 108 goli
[w rzeczywistości jego bilans w Juve wygląda: Serie A - 150 meczów, 93 gole, Coppa Italia - 18 meczów, 12 goli, Puchar Mistrzów 10 meczów, 0 goli - przyp. kedzier]. W 1960 zdobył dla Juventusu 23 gole w 34 spotkaniach w Serie A, co pomogło Bianconerim w zdobyciu dubletu. Rok później zanotował 15 trafień w 32 pojedynkach, dzięki czemu Stara Dama obroniła tytuł. Dlaczego więc odszedł?
"Moja żona chciała wrócić do domu, a ja uległem jej życzeniom" - powiedział Charles. Kiedyś mówił on bardziej swobodnie o swoich powodach. Wspominał o edukacji syna, fakcie, że jego żona pochodzi z Leeds i ich wspólnej tęsknocie za ojczyzną, która przyczyniła się do prośby o odejście. Po czterech latach pełnych sukcesów Charles zdecydował, ze czas powrócić do domu i pomimo ogromnej presji ze strony Juventusu, zdecydował się podpisać jeszcze zaledwie jednoroczny kontrakt, po czym miał wrócić na Wyspy. Wiadomość o tym, że Charles jest otwarty na oferty z Anglii dotarła na Ellland Road. Klub spadł znów do drugiej ligi i były prowadzony przez jego byłego piłkarza - Dona Reviego - przyjaciela Walijczyka i wielokrotnego rywala na boisku. Zarząd Leeds United wyczuł presję ze strony swoich kibiców i postanowił zorganizować powrót Charlesa.
źródło: mightyleeds.co.uk
John Charles
Włoska robota
Charles wspomina także swoje konwersacje z Gigim Peronacem, włoskim agentem, który poszukiwał nowych talentów. "Przyszedł do mnie do domu i powiedział, że chciałby, abym grał we Włoszech. To był fantastyczny koleś, który bardzo dobrze mówił po angielsku. W niczym nie przypominał scoutów, którzy tłoczyli się przy linii bocznej w Anglii. Gigi był kibicem Lazio i chciał, żebym tam przeszedł, ale miesiąc później wrócił i powiedział, że teraz pracuje dla Juventusu i powinienem do nich dołączyć."
Ostatnim meczem Walijczyka przed przeprowadzką do Włochy odbył się na Elland Road, a przeciwnikiem Leeds było prowadzony przez Dona Reviego Sunderland. W Yorkshire Post tak relacjonował ten pojedynek Geoffrey Winter: "Wczoraj John Charles po raz ostatni w blasku chwały opuścił boisko Leeds United, otoczony setką dzieci proszących o autograf. Tak zakończył się rozdział w historii piłki, który będzie opowiadany dopóki ludzie będą zakładać stroje Leeds United. Czarne oczy Signor Gigiego Peronace, scouta Juventusu, który miał po meczu odebrać Charlesa, nie mogły ukryć swojej ekscytacji i satysfakcji ilekroć Walijczyk był przy piłce. 'Mój chłopak' - zdawał się mówić... W spotkaniu z Sunderlandem doszło do jednego niepokojącego incydentu: Charles biegł z imponującą prędkością, zderzył się jednak z rywalem i upadł na ziemię. Pecha miał także bramkarz. Trenerzy pobiegli, by udzielić im pierwszej pomocy, a ktoś krzyknął: 'Ma złamaną nogę'. Nikt nawet nie pomyślał, że mogło mu chodzić o bramkarza. Signor Peronace patrzył na to ze szczególnym niepokojem i bez wątpienia był pod swoją śródziemnomorską opalenizną blady. Na szczęście nic poważnego nie stało się żadnemu z piłkarzy."
John Charles: „Jako rodzina, nie byliśmy wtedy zbyt obyci. Czy słyszałem wcześniej o Turynie? Wątpię, czy słyszałem o Włoszech, kiedy zgłosił się po mnie Juventus. To był całkowity szok kulturowy, ponieważ w Leeds piłem raczej piwo z lemoniadą, a tu na przedmeczowym posiłku poczęstowano mnie czerwonym winem. Po raz pierwszy przyszło mi się zmierzyć z miską spaghetti, które spadało wszędzie, ale nie moim przełykiem." Charles nie radził sobie być może za dobrze z jedzeniem, ale pod koszulką z numerem 9 obok fizycznego kolosa ukrywał się gentelman, którego wielbili nawet kibice zaciekłego rywala Juventusu - Torino. "Nie starałem się zdobyć ich uznania, ale podczas moich pierwszy derbów Turynu wyprzedziłem ich środkowego obrońcę, ale przypadkowo uderzyłem go łokciem, co go kompletnie rozłożyło. Miałem do pokonania tylko bramkarza, ale nie wydało mi się to fair i wykopałem piłkę na aut, by mógł on otrzymać pomoc."
W erze nowoczesnego futbolu, z wszechobecnym symulowaniem, udawaniem kontuzji i różnymi oszustwami, tego typu zachowanie byłoby niepojęte, ale dla Charlesa była to sprawa honoru: "Nie mógłbym znieść tylko sztuczek, które są tak powszechne dzisiaj." Czy nigdy nie zdarzyło ci się oszukać sędziego albo rywala? Krótka i stanowcza odpowiedź: "Nie."
Zespół Juventusu był pełen znakomitych zawodników, takich jak Giampiero Boniperti czy Argentyńczyk Omar Sivori ("zawsze gdy strzelił gola, biegliśmy w różnym kierunku, ponieważ był on tak brzydki, że nikt nie chciał go pocałować"), ale to Il Boun Gigante był tym, którego wszyscy kibice kolektywnie przyjęli do swego serca. "Czemu? Może dlatego, że strzeliłem kilka goli" - odpowiada skromnie. Jego dorobek to 93 trafienia w 155 meczach Serie A. W ciągu pięciu sezonów spędzonych w Turynie Juve wygrało trzy tytuły mistrzowskie i dwa Puchary Włoch. Te parę goli to chociażby przepiękna główka z meczu z Milanem na San Siro jeszcze w 1978 roku była pokazywana w klipie przed coniedzielnym programie Domenica Sportiva, przedstawiającym najciekawsze fragmenty minionej kolejki Serie A - czyli 20 lat po tym, gdy tego dokonał. Inny przykład to bezczelna bramka, która dała Juve zwycięstwo w finale pucharu z Fiorentiną - najpierw odbił dośrodkowaną piłkę na czole, a kiedy bramkarz wybiegł, zuchwale przerzucił ją nad nim niczym piłkę nad zwierzęciem w cyrku.
John i Glenda Charles zostali zaproszeni na Stadio delle Alpi na ostatni mecz sezonu w maju 2001 roku. Walijczyk stanął na środku boiska i otrzymał owację na stojąco, a cały stadion skandował: Gio-vaaa-ni... Gio-vaaa-ni... Gio-vaaani... "Łzy ciekły mi po policzku" - mówiła Glenda. "Przedstawili nas z najpiękniejszym albumem fotograficznym i filmem."
"Szczerze mówiąc, kocham być podziwianym. Jeśli masz szczęście urodzić się z darem, o którym mówi ci tylu ludzi, może ci to sprawiać przyjemność" - dodaje Charles. "To wspaniale być pamiętanym we Włoszech po tylu latach, być może to dlatego, że włoskie rodziny są ze sobą raczej bardzo blisko związane i pokazują mi tyle uczucia."
Rick Broadbent w 'Looking for Eric' opowiedział historię pobytu Charlesa we Włoszech w ten sposób: "Włochy były kulturowym szokiem dla Charlesa i Peggy. Turyn był zupełnie innym światem, a futbol w niczym nie przypominał tego, do którego Charles przywykł w Yorkshire. 'Zycie napastnika we Włoszech było piekłem' - wspomina. 'To była bardzo defensywna piłka nożna. Jeśli strzeliłeś, to był cud. Popularnym ustawieniem było 1-8-2 i nic więcej, napastnicy byli luksusem na który nikt nie mógł sobie pozwolić.' Właśnie z powodu tej ponurej filozofii wielu dziennikarzy nie wróżyło Charlesowi sukcesu na Półwyspie Apenińskim. Zastanawiano się również, czy jako opanowany gentelman przetrwa on dokładne sędziowanie i teatralne wybryki innych zawodników. Charles przyznaje, że było ciężko. Większość sędziów była niczym urządzenia samonaprowadzające, znajdując się stale w sytuacjach o zabarwieniu korupcyjnym, co pokazał jeden z prezydentów włoskiego klubu, który na święta Bożego Narodzenia kupił wszystkim arbitrom prezenty. Także piłkarze mieli trochę dwuznacznych nawyków. Pomimo, że byli zawodnikami mniej bazującymi na warunkach fizycznych i szokowało ich coś, co uznawali za barbarzyństwo angielskiej piłki, szlifowali oni taktyki nurkowania i pociągania za koszulki. Charles uważa, że obydwa style mają swoje zalety. 'Nie róbcie z tego, na litość boską, gry dla mamisynków, ale także nie róbcie tej gry niebezpieczną.' W 1962 roku podsumował on swoje odczucia mówiąc: 'Ludzie na kontynencie muszą zaakceptować, że piłka nożna to męska gra, ale Brytyjczycy muszą zaakceptować, że to sztuka.'"
Charles i Sivori zdobyli wspólnie dla Juventusu ponad 250 bramek, ale ten "mały brzydal", jak Charles mówił o swoim byłym partnerze z ataku, miał parę problemów. Pewnego razu mafia zagroziła Sivoriemu, że jeśli w następnym meczu strzeli gola, zostanie zastrzelony. W nietaktowny sposób latyńskiego Jasia Fasoli, Sivori trafił do siatki, gdy piłka po rykoszecie odbiła się od jego głowy. W obawie przed strzałem snajpera, Charles wraz z kolegami sformował ochronny kondukt wokół małego Argentyńczyka, w którym dotarł on do tunelu. Sivori błyskawicznie odleciał z powrotem do Turynu. W międzyczasie, mecz trwał dalej, a Charles zdobył zwycięskiego gola, którego sędzia jednak nie uznał. Kiedy zapytał on sędziego, czemu bramka została anulowana, arbiter odpowiedział: "Podobnie jak pan Sivori, chcę bezpiecznie wrócić do domu.' Takie niuanse sportowego życie we Włoszech Charles miał dopiero odkryć, kiedy przybył na pierwszy trening ze swoim nowym klubem. Popełnił także błąd kupując Citroena, co nie było najmądrzejszym ruchem, jeśli weźmie się pod uwagę, że rodzina Agnelli władała imperium FIAT-a i zapewniała darmowe samochody dla każdego piłkarza Juve. Pomimo tego faux pas, zaledwie trzy tygodnie zajęło Charlesowi podbicie Włoch. Zadebiutował on 8 września w meczu przeciwko Hellas Werona. Gole Bonipertiego i Sivoriego doprowadziły do stanu 2:2, a zwycięskie trafienie należało do Charlesa. W następnej kolejce zdobył jedyna bramkę w spotkaniu z Udinese, a później znów strzelił gola na wagę zwycięstwa z Genoą. W pierwszym trzech meczach to on dawał Juve wygrane, dzięki czemu wątpliwości takich ludzi jak chociażby Vittorio Fioravanti zostały rozwiane.
W tamtych czasach najlepiej opłacanym piłkarzem na Wyspach był zawodnik Fulham John Haynes, który zarabiał 5 tysięcy funtów rocznie. Taka suma była pewnego rodzaju szokiem, ale Charles sugerował, że we Włoszech może dojść do strajku, jeśli piłkarze będą zmuszeni do gry za takie małe pieniądze. W swoim ostatnim sezonie podstawowa pensja Charlesa wynosiła 7 tysięcy funtów, ale małej fortuny dorobił się on dzięki premiom. 'Czasem po meczu kibice robili zbiórki i dawali piłkarzom większe premie' - wspomina. 'Pewnego razu zawodnikom Romy zaproponowano po 300 funtów na głowę za pokonanie Juventusu. Stawki cały czas się zmieniały. Kiedy prezydent wygrał zakład z prezydentem Interu Mediolan, nie było niczym nadzwyczajnym, że każdy piłkarz otrzymał 500 funtów bonusu.' Inaczej niż w Anglii, nie istniał próg maksymalnych zarobków, a indywidualne zarobki poszczególnych zawodników bardzo się różniły. Piłkarze dostawali także spore pieniądze za podpisanie kontraktu. 'Kiedy pierwszy raz pojechałem do Włoch dostawałem 18 funtów tygodniowo, czyli mniej niż w Leeds, ale otrzymałem 2 tysiące za podpisanie umowy i luksusowy apartament. Miałem szczęście. Parę innych klubów miało problemy z regularnymi wypłatami dla swoich zawodników, krążyły historie, że musimy czekać dwa miesiące, by zarobić tyle co oni.'
Na oficjalnej stronie Juventusu widniała swego czasu strona 'John Charles: Najlepszy napastnik w historii Juve'. Można tam było przeczytać: "Niszczycielski to przymiotnik, który przychodzi do głowy, kiedy przypomnimy sobie reprezentanta Walii Johna Charlesa. Charles był największym - nie tylko w kontekście postury - środkowym napastnikiem w dziejach Juventusu. Światowej klasy snajperzy przychodzili i odchodzili. Zasługujący na specjalną wzmiankę to 'Farfallino' Borel, John Hansen, 'Bobbby-go!' Bettega, Jose Altafini, Petruzzu Anastasi i Paolo Rossi. Oni wszyscy byli wielcy na swój własny sposób, ale nie było nikogo takiego jak Charles. Ktokolwiek widział Charlesa w grze pod koniec lat 50. i na początku lat 60. kiedy był u szczytu swoich możliwości, Walijczyk był prawdziwą legendą. Jest takie słynne zdjęcie, kiedy strzela on kolejnego gola głową, przylega do niego bramkarz, a dwóch obrońców na próżno próbuje go powstrzymać. Inne zdjęcie pokazuje go przeskakującego na Vierim w meczu derbowym, ale nawet w pełni wyciągnięty bramkarz Torino nie jest blisko niego. "John Charles był czymś więcej niż przysłowiowym taranem. Był obdarzony zdolnością zawisania w powietrzu, jakby w zwolnionym tempie, swoją chwilową przewagę używał, by zdecydować, czy uderzać na bramkę, czy może wyłożyć piłkę koledze, który dobiłby przeciwnika. Jego nieegoistyczny sposób gry przysporzył mu wielu zwolenników."
źródło: mightyleeds.co.uk
kedzier
Komentarze (0)
Zaloguj się, aby dodać komentarz
Najnowsze komentarze
20, kwiecień 2022 10:51
14, wrzesień 2018 12:18
14, wrzesień 2018 09:59
11, grudzień 2017 10:59
01, wrzesień 2017 13:05
31, sierpień 2017 07:48
12, lipiec 2017 12:25
12, lipiec 2017 10:45
Tabela ligowa
Pokaż Pełną Tabelę
Wasze Sondy
Zobacz wszystkie sondy